Sięgać wysoko
rozmowa z o. Mieczysławem Kożuchem o problemie homoseksualizmu
Więź: Pomaga Ojciec osobom
dotkniętym problemem homoseksualnym. Jak to się stało, że w życiu Ojca
pojawiła się właśnie ta forma pracy?
Mieczysław Kożuch SJ, jezuita, psycholog i psychoterapeuta, związany z Grupą
"Odwaga": W naszym domu w Krakowie jest oprócz mnie jeszcze kilku
ojców, którzy ukończyli psychologię na Gregorianum w Rzymie. I to właśnie
oni założyli przed dziesięcioma laty Ośrodek Konsultacji Psychologicznej. Pośród
zgłaszających się do tego Ośrodka były także osoby o tendencjach
homoseksualnych. Miałem więc z nimi kontakt i ja.
- Od prawie dwóch lat jest Ojciec również zaangażowany w grupę Odwaga
- "Odwaga" to nie był mój pomysł, lecz inicjatywa kilku Pań z
Instytutu świeckiego ks. Franciszka Blachnickiego. Jak wiadomo, Ruch "Światło-Życie"
ma w perspektywie wyzwolenie człowieka w Chrystusie. Instytut ks. Blachnickiego
realizuje charyzmat swego założyciela, doskonale wyczuwając ducha czasu.
Ponieważ homoseksualizm - jak się wydaje - dotyka dzisiaj coraz większą
liczbę osób, postanowiono podejść do tego problemu w duchu Ewangelii, czyli
autentycznej służby człowiekowi. Zostałem do tej inicjatywy zaproszony.
- Skąd, zdaniem Ojca, biorą się skłonności homoseksualne? Jak Ojciec sam
je definiuje?
- Homoseksualizm jest zjawiskiem ogromnie złożonym. Dzisiaj dość często
twierdzi się, że homoseksualizm przekazywany jest genetycznie, czy też
uwarunkowany jest życiem płodowym dziecka i stąd wysnuwa się z kolei
wniosek, że tutaj już nic się nie da zmienić. Wobec tego seksuolog czy
terapeuta, do którego zgłasza się człowiek, odczuwający homoseksualne skłonności,
jest często w stanie zaproponować komuś takiemu jedynie ich zaakceptowanie.
"Żyj z tym, bo wszelkie wysiłki są i tak bezowocne" - słyszy
nierzadko borykająca się z homoseksualizmem osoba. Takie podejście do
homoseksualizmu to w moim odczuciu wynik pewnej mody.
Uczciwy psychiatra czy psycholog, jeśli chce podejść do tego fenomenu
profesjonalnie, nie może poprzestać na stwierdzeniu, że homoseksualizm jest
wrodzony, ponieważ jest to po prostu nieprawda. Wielu psychiatrów powołuje się
na oświadczenie Światowej Organizacji Zdrowia z 1993 roku, które głosi, że
homoseksualizm nie jest chorobą, w związku z tym trzeba przyjąć ten
fenomen... itd. Jednak taka postawa w praktyce oznacza po prostu zaniechanie
pomocy człowiekowi. Jest bowiem wielu ludzi - spotykam ich często - którzy
chcą wyjść z homoseksualizmu. I są pośród nich również tacy, którym się
to udaje.
Homoseksualizm ma swoje źródła w pewnej niedojrzałości, objawiającej się
na trzech poziomach: fizjologicznym, psychologicznym i duchowym. Oto bowiem człowiek
zupełnie zdrowy, mający normalne odruchy fizjologiczne, nie może współżyć
z płcią przeciwną. Czy to nie dziwne? Mężczyzna mający tendencje
homoseksualne zazwyczaj nie jest swobodny w kontaktach z kobietami. Wydaje się,
że znakomicie się z nimi komunikuje, jednak kiedy pojawia się możliwość
bliższej więzi, objawiająca się chociażby gestami, jakie w takiej sytuacji
pojawiają się między mężczyzna i kobietą - ów mężczyzna bardzo szybko
się z takiej relacji wycofuje. To są te dwa pierwsze poziomy - fizjologiczny i
psychiczny. I wreszcie poziom trzeci - duchowy. Wszyscy ludzie wyznają jakieś
wartości. My katolicy, i szerzej - chrześcijanie, próbujemy żyć według
zasad Ewangelii i Dziesięciorga Przykazań, pośród których jest również i
to odnoszące się do sfery naszej seksualności: "Nie cudzołóż".
Tymczasem ludzie borykający się ze swoim homoseksualizmem bardzo często nie są
w stanie zachowywać Bożych przykazań w dziedzinie seksualnej. Jeśli zatem
jako wierzący chrześcijanie twierdzimy: tutaj nic się nie da zrobić, to
oznacza, że albo Bóg stawia tym ludziom wymagania zupełnie nierealne, albo coś
tu jest do odkrycia.
Jestem chrześcijaninem, a jednocześnie próbuję być uczciwy w tym, co robię
jako psycholog i psychoterapeuta. Uważam zatem homoseksualizm za problem złożony,
ale nie zgadzam się z tezą, że jest on uwarunkowaniem niezmiennym. Dlatego
staram się tym ludziom pomagać.
DOM
- Na czym konkretnie polega ta pomoc?
- Osoby z problemami homoseksualnymi zazwyczaj mają ogromne kłopoty nie tylko
z akceptacją swojej płciowości, ale również swojego wyglądu i w ogóle
wielu cech w sobie, są często ogromnie zalęknione. Tak więc pierwszy etap
pracy to po prostu bycie z tym człowiekiem i wysłuchanie go - stworzenie mu możliwości,
żeby mógł wypowiedzieć swoje emocje, lęki, żeby mógł mówić wprost o
swoich homoseksualnych skłonnościach. Ważne jest, że dzieje się to w
grupie, pośród osób doświadczających podobnych problemów. Kolejną istotną
sprawą jest rzeczowe wytłumaczenie istoty fenomenu, jakim jest homoseksualizm.
Bez rozumienia rzeczy nie można bowiem się rozwijać. Tak więc ten pierwszy
etap polega na wspieraniu człowieka, który próbuje mierzyć się ze swoim
homoseksualizmem.
Ludzie borykający się z homoseksualizmem z reguły nie mieli pełnego domu,
dlatego bardzo ważne jest miejsce naszych spotkań - dom na Sławinku
(dzielnica Lublina), w którym doświadczamy prawdziwie domowej atmosfery.
Podczas naszego pobytu tam włączamy się po prostu w życie tego domu, w zwykłe
codzienne czynności - przyrządzanie posiłków, sprzątanie, prace w ogrodzie.
To sprawia, że czujemy się tam u siebie. Spośród mieszkających tam osób -
cztery kobiety szczególnie nam towarzyszą. Pozostają dyskretnie w tle, ale
przy różnych nadarzających się okazjach okazują mężczyznom z
"Odwagi" swoją akceptację, szacunek i wielką serdeczność. A
przecież ci mężczyźni szukają właśnie kobiet - niektórzy z nich w przyszłości
chcieliby się żenić, a nawet jeśli któryś zdecyduje się na przykład pójść
do seminarium, to tam również kobiety nie może wziąć w nawias...
Brak pełnego domu rozumiem tutaj jako zaburzenie pewnego bardzo istotnego
wymiaru relacji z rodzicem tej samej płci - chłopca z ojcem, dziewczynki z
matką. Te relacje były często niepełne, czasami niemal w ogóle ich nie było
albo były wręcz chore. Nie spotkałem jeszcze - i to już zostało
potwierdzone przez badania - chłopca o tendencjach homoseksualnych, który miałby
dobrą relację ze swoim ojcem. Zawsze była to relacja niedojrzała, niepełna.
Podobnie w przypadku dziewcząt o skłonnościach homoseksualnych - zachwiana
jest ich relacja z matką. Doświadczenie domu było więc u tych osób nieudane
- często ojciec był po prostu nieobecny albo miał szkodliwy wpływ na
dziecko. Osoby ze skłonnościami homoseksualnymi nierzadko również mówią,
że jako dzieci często nie były cenione, nie czuły, żeby były dla swojego
rodzica kimś jedynym, niepowtarzalnym, ważnym.
Nasza grupa spotyka się raz w miesiącu przez trzy dni: piątek, sobota i
niedziela. W tym czasie przede wszystkim jesteśmy razem. Na początku nie było
to łatwe, chłopcy przeżywali różne opory i zahamowania w byciu w grupie.
Jednak po kilku miesiącach dało się zauważyć, że zaczynają się oni tym
wspólnym przebywaniem cieszyć. To jest etap pierwszy. Kiedy jednak członkowie
grupy staną się już trochę silniejsi, bardziej odważni w wyrażaniu siebie
- zazwyczaj trwa to przynajmniej rok - przychodzi czas na kolejny etap. Oznacza
on terapię, której celem jest "przepracowanie" emocji, próba
odnalezienia swojej własnej tożsamości, scalenia siebie. Jako osoba prowadząca
grupę wsparcia nie mogę jednocześnie podjąć się tej pracy, ale na szczęście
znaleźliśmy świetnego psychologa. Od września tego roku rozpocznie się więc
terapia grupowa, której celem będzie scalenie osobowości, uczenie się
komunikowania z sobą samym i innymi oraz większej asertywności. Od roku
istnieje już właśnie taka terapeutyczna grupa kobiet.
W naszym domu na Sławinku ważny jest dla nas także wymiar duchowy, przestrzeń
modlitwy, świadomie przeżywany kontakt z Bogiem. Mamy tu kaplicę z Najświętszym
Sakramentem. Nasze spotkanie zaczynamy Mszą świętą, przez mniej więcej trzy
godziny adorujemy Pana Jezusa, spotykamy się na wspólnym zebraniu, potem są
indywidualne rozmowy ze mną. Zasadniczym dniem formacyjnym jest sobota. W tym
dniu akcent położony jest na pracę w grupie. W niedzielę mamy także wspólne
spotkanie. Całość kończymy Mszą świętą i wspólnym obiadem.
W naszej pracy opieramy się na metodzie Richarda Cohena, którego książka wkrótce
ukaże się także w polskim przekładzie, nakładem Wydawnictwa WAM w Krakowie
i Wydawnictwa Światło-Życie Instytutu im. ks. F. Blachnickiego. Cohen jest człowiekiem,
który przeżył kilka lat w relacji homoseksualnej, a potem dzięki ogromnemu
wysiłkowi terapeutycznemu i łasce Bożej, którą wyraźnie podkreśla, odszedł
od zachowań homoseksualnych, ożenił się i ma wspaniałą zdrową rodzinę.
GRUPA
- Wspomniał Ojciec o terapii grupowej. Tymczasem pojawiają się niekiedy
opinie, często bardzo światłych ludzi, służących zresztą pomocą
duszpasterską bądź psychologiczną osobom o orientacji homoseksualnej, że
terapia grupowa nie jest tutaj dobrym narzędziem - jedynie terapia
indywidualna.
- Najlepiej byłoby łączyć te dwa rodzaje terapii. Terapia grupowa ułatwia
komunikację, pozwala zrozumieć, nazwać, ewentualnie zmieniać - przynajmniej
w sensie technicznym - swoje zachowania w grupie. Jeśli ktoś jest wycofany czy
agresywny, najlepiej może się to ujawnić właśnie w grupie. Praca
terapeutyczna w grupie pomaga jej uczestnikom rozpoznać swoje uczuciowe
zablokowania i "wyprostować" relacje z innymi. Natomiast grupa z
pewnością nie daje takich możliwości jak terapia indywidualna w odkrywaniu
motywacji podświadomych. To wymaga czasu i koncentracji na pojedynczej osobie.
Wiele może tutaj pomóc właśnie terapia indywidualna, prowadzona jednak przez
terapeutę, który wie, że tendencje homoseksualne można zmienić lub
przynajmniej znacząco osłabić.
Warto też dodać - wyraźnie formułuje to Cohen - że w przypadku osób o
tendencjach homoseksualnych nie wystarcza terapia typu psychoanalitycznego. Ten
rodzaj terapii zakłada, jak wiadomo, dystans pomiędzy pacjentem a terapeutą.
Tymczasem ludzie o tendencjach homoseksualnych mają ogromne problemy z wyrażaniem
swoich emocji, zwłaszcza na poziomie pozawerbalnym. Dlatego terapeuta powinien
nawiązać z pacjentem, oczywiście w sposób fachowy, także komunikację
pozawerbalną. Nie wystarczy tylko pomóc mu w uświadomieniu sobie problemów,
w dochodzeniu do motywacji podświadomych. Terapia w tym ujęciu to w pewnym
sensie nadrobienie tego wszystkiego, czego dany człowiek nie przeżył w
relacji z rodzicami w dzieciństwie - chłopiec z ojcem, dziewczynka z matką.
Terapeuta realnie zastępuje tu ojca względnie matkę.
W metodzie Cohena jest taki etap, który nazywa się terapią naprawczą.
Dokonuje się on m. in. poprzez kontakt fizyczny. Gesty są przecież niezwykle
ważnym elementem komunikowania się ze sobą nawzajem. Jak ważne są w
przypadku osób homoseksualnych, uświadomiłem sobie, obserwując Cohena na
konferencji w Lublinie. W trakcie swego wystąpienia objął z wielką serdecznością
stojących obok siebie mężczyzn - zobaczyłem wówczas, jakie ten gest miał
dla nich znaczenie. W grupie takie gesty są naturalne i bezpieczne. Trudno
wyobrazić je sobie podczas terapii indywidualnej - mogłyby zostać odebrane
dwuznacznie i rzeczywiście mogłyby być dwuznaczne.
Dodać trzeba, że tego rodzaju gesty nie mogą być byle jakie. Tu nie chodzi o
to, aby dać chwilowe pocieszenie. Chodzi o metodyczne i mądre uczenie człowieka
bycia sobą i bycia z drugim.
- Z tego, co Ojciec mówi, wynika, że w przypadku terapii osób
homoseksualnych ważna jest również płeć terapeuty?
- Rzeczywiście jest to ważne. Dobrze jest, żeby terapię kobiet z problemami
homoseksualnymi przynajmniej na początku prowadziła kobieta, a mężczyzn - mężczyzna.
Wiadomo - jest to fakt potwierdzony naukowo - że dla człowieka o tendencjach
homoseksualnych świat płci przeciwnej jest zagrożeniem. W obecności nawet
najwspanialszej terapeutki homoseksualni mężczyzn będą zatem spięci.
Natomiast terapeuta-mężczyzna, jako mężczyzna właśnie, lepiej rozumie
innych mężczyzn, i oni z kolei też czują się z nim swobodniej. Wtedy łatwiejsze
jest wychodzenie z różnych zahamowań psychicznych. Na późniejszych etapach
jest natomiast wręcz wskazane, aby mężczyźni uczestniczyli w terapii razem z
kobietami - kiedy już lepiej rozumieją siebie, kiedy nabierają odwagi, a ich
tożsamość staje się wyraźniejsza. Wtedy również w takiej mieszanej grupie
płeć terapeuty nie ma już takiego znaczenia.
- Wspominał Ojciec, jak ważny w przypadku terapii osób homoseksualnych
jest kontakt fizyczny. Nie jest on chyba zarezerwowany dla relacji
pacjent-terapeuta, ale dochodzi do niego również pomiędzy uczestnikami grupy.
A oni nierzadko są pod tym względem bardzo podejrzliwi wobec samych siebie i
wobec siebie nawzajem. Czy nie boją się, że takie gesty mogą mieć podtekst
erotyczny?
- Przede wszystkim musi być jasne, że oni nie są dla siebie terapeutami i nie
mają odgrywać takiej roli. Grupa jest również po to, żeby pomagać im
przyzwyczajać się do lęków, uczyć się żyć ze swoim ciałem, umieć je
rozumieć, żeby przestali bać się własnego ciała, podszytego lękiem na
skutek wcześniejszych doświadczeń. Nie powinni się bać, nawet gdyby gestowi
przytulenia miały towarzyszyć odczucia homoseksualne, ponieważ celem takich
gestów nie jest budzenie doznań seksualnych, lecz nauczenie się komunikacji
pozawerbalnej. Trzeba jednak do całej sprawy podchodzić uczciwie, tak aby nie
było dwuznaczności. Ważne jest, żeby być uczciwym i wobec drugiego, i wobec
siebie.
Osoby, które są w naszej grupie, bardzo obawiają się pojawienia się we
wzajemnych relacjach uczuć homoseksualnych, ponieważ przychodzą tutaj po to,
aby się od nich wyzwolić. Dlatego przy kwalifikowaniu kogoś do uczestnictwa w
grupie trzeba zwracać wielką uwagę na jego motywację wchodzenia w grupę.
- Jakie są kryteria przyjmowania do Grupy "Odwaga"?
- Przyjmowana jest osoba, która jasno formułuje swoje pragnienie: pomóżcie
mi rozwiązać mój problem homoseksualizmu. Nie ma natomiast kryteriów
wyznaniowych. W tej chwili nie ma wprawdzie w naszej grupie ludzi niewierzących,
ale są osoby niepraktykujące. Teraz bardzo powoli przygotowują się do
uczestnictwa w sakramentach. Szanuję ten proces. Niedawno zadzwonił pewien
pastor z zapytaniem, czy wyznawcy innych religii niż katolicka mogą przyłączyć
się do naszej grupy. Jeśli tak się stanie, będzie to dla nas wszystkich
wielkie i ważne wyzwanie. Trzeba będzie stworzyć jakąś formę modlitwy możliwą
do zaakceptowania dla wszystkich, żeby nie dzielić się na dwie grupy z powodów
wyznaniowych. Dobrze byłoby, abyśmy się na siebie otwierali.
RODZINA
- Homoseksualizm może oznaczać udrękę dla osoby, która jest nim dotknięta,
jest też zazwyczaj szokiem i dramatem dla dowiadującej się o tym rodziny.
Problem jest tym trudniejszy, że źródeł homoseksualizmu upatruje się w
nieprawidłowym funkcjonowaniu rodziny. A przecież skłonności homoseksualne
pojawiają się również u osób pochodzących z tzw. porządnych, kochających
się rodzin. Rodzice stają zatem wobec bolesnego pytania: w czym zawiniliśmy?
- Wiadomość o homoseksualizmie dziecka to zazwyczaj prawdziwy dramat dla
rodziców. Nie powinni jednak oni obarczać się moralną odpowiedzialnością
za ten fakt. Nie da się natomiast uciec przed prawdą, że homoseksualne skłonności
dziecka mają związek z jakimiś słabościami rodziny, bardziej lub mniej
przez jej członków zawinionymi. Oprócz wyraźnych błędów wychowawczych, może
to być na przykład w przypadku chłopców - styl wychowania najmłodszego albo
długo oczekiwanego dziecka. Miałem ostatnio do czynienia z takimi właśnie
przypadkami. Taki chłopczyk jest rozpieszczany, nie stawia się mu żadnych
wymagań. Ma pod ręką internet, a w nim dostęp do wszelkiego rodzaju
pornografii. Chłopak niemający również często oparcia w ojcu wchodzi w świat,
który daje przyjemność i łatwo może zostać wciągnięty przez starszego od
siebie mężczyznę w środowisko homoseksualne. W tym środowisku spotyka go miłe
przyjęcie, nie stawia mu się żadnych wymagań, natomiast poucza się go o
jego prawach. Jest w "Odwadze" chłopak, który mówi: ze strony tych
ludzi nie spotkało mnie nic złego! Żeby takiego młodego człowieka odciągnąć
od tego przyjemnego świata związanego z homoseksualizmem, nie wystarczą
zakazy i groźby ze strony rodziców - tutaj potrzebne jest alternatywne środowisko,
w którym będzie się dobrze czuł. Właśnie taką funkcję ma pełnić nasza
grupa wsparcia.
- Jak powinni zachować się rodzice, dowiedziawszy się, na przykład że
ich syn jest aktywnym homoseksualistą?
- Po pierwsze, nie powinni swemu dziecku niczego ani narzucać, ani zakazywać.
Zwłaszcza ojcowie mają tutaj tendencję do rozwiązań "siłowych".
Tymczasem tego nie załatwi się krzykiem ani jedną "męską rozmową".
Jeśli chłopak już wszedł w takie środowisko, to zazwyczaj jest z nim tak
emocjonalnie związany, że nie jest w stanie szybko się wycofać. Po drugie,
rodzice powinni spokojnie i z szacunkiem, ale zarazem jasno i wyraźnie tłumaczyć,
że homoseksualizm nie rozwiąże jego problemów i nie zaspokoi najgłębszych
pragnień. Jeżeli dziecko poczuje się akceptowane, łatwiej z czasem zrozumie
to, co widzą rodzice - mianowicie, że homoseksualizm nie jest żadnym rozwiązaniem,
że nie jest właściwym sposobem na przeżywanie siebie i swojej seksualności.
Przede wszystkim jednak rodzice powinni po prostu być ze swoim dzieckiem, które
im się w pewnym sensie "nie udało"... Ogromną rolę do odegrania w
przypadku chłopca ma ojciec, tyle że on, niestety, często w takich sytuacjach
odcina się od syna.
Planujemy w "Odwadze" specjalne sesje również dla rodziców, na których
będą się oni mogli dowiedzieć, że nie jest to kwestia wyłącznie
seksualna, ale także psychiczna; że homoseksualizm dziecka to nie ich wina, a
jedynie skutek jakiejś ich słabości, która skądinąd jest rzeczą ludzką i
z którą trzeba coś zrobić.
- Założeniem i celem Grupy "Odwaga" jest zmiana orientacji jej
uczestników z homoseksualnej na heteroseksualną. W oświadczeniu Katolickiego
Stowarzyszenia Lekarzy USA, zatytułowanym "Homoseksualizm i nadzieja"
- dostępnym w internecie także po polsku (www.oaza.de/odwaga/Podstawy) -
bardzo rzetelnym od strony naukowej, a zarazem patrzącym z dużym optymizmem na
możliwość leczenia skłonności homoseksualnych, czytamy jednak, że
skuteczność terapii jest tutaj podobna, jak w przypadku wszelkiego rodzaju
nerwicowych zaburzeń osobowości, czyli około 30 procent. Co w takim razie z
pozostałymi 70 procentami? W dokumentach Kościoła mówi się zresztą wyraźnie
o "głęboko zakorzenionych" tendencjach homoseksualnych, kiedy mimo
dobrej woli i fachowej pomocy orientacji zmienić się nie da. Jak mają żyć
tacy ludzie?
KRZYŻ
- Ja w moich pragnieniach sięgam wysoko. Jeśli ktoś sięga nisko, to...
szkoda. Oczywiście jestem świadomy, że sprawa nie jest prosta. Statystyki
powinny być traktowane poważnie, ale nie dogmatycznie.
Raz jeszcze chciałbym powtórzyć: możliwa jest całkowita zmiana orientacji z
homoseksualnej na heteroseksualną. Trzeba mówić o tym coraz głośniej. Czyni
się wielką krzywdę, oznajmiając osobie o skłonnościach homoseksualnych -
zwłaszcza młodej - że w tym względzie nic nie da się zrobić. Mówię to
nie dlatego, że jestem człowiekiem wierzącym. Dokonywanie się takiej zmiany
orientacji potwierdzają autorytety naukowe i środowiska terapeutyczne.
Zdarzają się przypadki, że skłonności homoseksualne częściowo pozostaną
i będą się objawiały u osoby żyjącej w małżeństwie i mającej
zasadniczy ton heteroseksualny - szczególnie w momentach zmęczenia, depresji,
porażek. Nie unieważnia to jednak zmian, które już się dokonały. Taki
trudny czas trzeba nauczyć się znosić. Nie popadać w zwątpienie tylko nieść
swój krzyż. Każdy z nas ma przecież jakiś krzyż.
Może się również zdarzyć, że człowiek nie będzie w stanie uporać się
ze swoimi skłonnościami homoseksualnymi i one w nim pozostaną na zawsze.
Wierzę jednak głęboko, że te tendencje można opanowywać, więcej - znam
osoby, którym się to udaje. Można nauczyć się wytrzymywać napięcie
wynikające z nierozładowanego popędu seksualnego. Powiedzieć sobie: będę
żył w celibacie - wprawdzie go nie wybrałem, ale się nań godzę. To oczywiście
bardzo trudne, ale możliwe. Nie jestem idealistą - jestem realistą, który
wierzy w moc człowieka i w moc Boga.
DLACZEGO?
- Wiele osób stawia pytanie: dlaczego postępowanie kogoś, kto nie prowadzi
rozwiązłego trybu życia, lecz żyje w związku z jednym partnerem, dochowując
mu wierności, uznawane jest za "obiektywnie nieuporządkowane" i
nigdy nie może być zaakceptowane przez Kościół?
- Po pierwsze, są to mimo wszystko związki symbiotyczne: jeden człowiek żyje
tu kosztem drugiego. Altruizm występujący w związkach homoseksualnych jest
"odświętny", czyli krótkotrwały, natomiast codzienność w tych
związkach jest zazwyczaj przygnębiająca. Ten altruizm jest też w jakimś
sensie posesywny: jestem ofiarny dla drugiego, ale liczę, że ten drugi będzie
mi nieustannie pomagał żyć, a jeśli mi nie pomaga, wpadam w rozpacz.
Zjawiskiem nagminnym w związkach homoseksualnych jest niezdrowa zazdrość, która
w zasadniczy sposób uderza w suwerenność drugiej osoby, wyraża bowiem postawę:
musisz ze mną być, bo ja nie jestem w stanie żyć bez ciebie. Logikę tę
dobrze obrazuje telewizyjny spektakl "Beztlenowce" (reż. Ingmar
Villqist).
Agresywność gett homoseksualnych jest zresztą według mnie dowodem na to, że
środowiska te same podskórnie czują, iż nie mają racji i że ich nieszczęście
nie jest tylko rezultatem opresji ze strony społeczeństwa, na które oni usiłują
przerzucić winę.
Dalej - są to związki niepłodne. Homoseksualista ze swoim partnerem nigdy nie
będzie miał dziecka. Stąd bierze się idea adopcji, po to, aby mieć jednak
jakiś cel, jakieś przedłużenie.
Wreszcie jest wymiar moralny. Bóg stworzył nas jako mężczyznę i jako kobietę.
Bóg nie chce, abyśmy współżyli seksualnie poza małżeństwem, które jest
związkiem kobiety i mężczyzny.
- Zrozumienie tego, czym w istocie jest homoseksualizm, może pogłębić i
rozjaśnić naszą wiedzę o człowieku. Może więc ujawnienie się skali tego
problemu w naszych czasach jest jakimś wyzwaniem?
- Homoseksualizm pokazuje przede wszystkim, jak istotna jest rola zdrowej
rodziny, rola ojca i matki w kształtowaniu osobowości dziecka, i to od samego
jego poczęcia.
Natomiast kulturowa ekspansja homoseksualizmu, która moim zdaniem ma obecnie
miejsce, to rezultat przyjęcia dwóch fałszywych reguł życiowych. Pierwsza z
nich brzmi: doświadczaj wszystkiego, a będziesz kimś - a to jest fałsz
antropologiczny. Człowiek bowiem, żeby się rozwijać, musi dokonywać wyborów,
musi z czegoś rezygnować. I drugie założenie - nie tylko doświadczaj, ale używaj,
rób, co ci się podoba, jedynym kryterium jest twoja przyjemność. Nie ma więc
żadnych norm, zakazów, granic w sensie psychologicznym, tego, że pewnych
rzeczy robić nie wypada, nie wolno. Jeśli więc te dwie reguły wpajane są człowiekowi
od dziecka, to dlaczego miałby zmagać się z czymś, co w sobie odkrywa, co
stanowi dla niego - choćby w pierwszym momencie - źródło przyjemności. Taki
człowiek staje się bardziej podatny na pokusę homoseksualizmu, jeśli ona się
pojawia.
Myślę więc, że homoseksualizm jest jakąś niedojrzałością także w
wymiarze społecznym, która staje się dla nas wszystkich tragicznym wyzwaniem.
Cywilizacja musi dbać o samą siebie. Musi mieć pewne normy, żeby przeżyć.
Bez nich się udusi. Źle jest jednak, gdy jedynym kryterium postępowania i
prawdy pozostaje sam człowiek.
Rozmawiali: Katarzyna Jabłońska i Cezary Gawryś
Mieczysław Kożuch SJ - ur. 1948 r., jezuita, wyświęcony na kapłana w
1976 r. Studiował w Krakowie, Paryżu i Rzymie. Uzyskał magisteria z teologii
i psychologii oraz doktorat z filozofii. Był rektorem kolegium księży jezuitów
w Krakowie (1984-1990) oraz prowincjałem prowincji Polski Południowej Księży
Jezuitów (1990-1996). Opublikował wiele artykułów z dziedziny formacji chrześcijańskiej
oraz książkę "Chrześcijańska formacja indywidualna". Mieszka w
Krakowie.